Wszystko zaczęło się w Londynie, a właściwie w jednym z londyńskich szpitali na Great Ormond Street, gdzie narodził się blondwłosy chłopczyk imieniem Thor. Rodzice nie posiadali się ze szczęścia.
Jednak to
nie o nim będzie owa historia.
No,
przynajmniej nie w całości.
Po drugiej
stronie szpitala miały miejsce narodziny drugiego chłopca. Czarnowłose
maleństwo o zielonych oczkach i różowych, pyzatych policzkach tkwiło w
ramionach, zdawać by się mogło, troskliwej matki. Było zbyt malutkie by
zapamiętać jej twarz, czy chociażby fiołkowe perfumy, których zapach roznosił
się w całej sali.
Kobieta nie
wyglądała na radosna, czy też zadowolona z powodu przyjścia chłopca na świat.
Na jej twarzy ani razu nie pojawił się uśmiech. Kiedy dzieciatko zamknęło
oczka, ukołysane rytmem oddechów swe matki, ta oddala je w ręce pielęgniarek, i
nigdy więcej go już nie zobaczyła. Jedynym śladem, jaki po sobie zostawiła,
było niewyraźnie wpisane nazwisko w karcie urodzenia bezimiennego chłopczyka.
Lecz ktoś,
lub tez coś, chciało, by losy tej dwójki, z pozoru różnych od siebie dzieci,
splotły się.
Gdy
blondwłosa kobieta spoglądała przez zimna szybę oddziału noworodkowego, gdzie
leżał malutki Thor, dostrzegła czarnowłose maleństwo. Dziecko wyciągało przed
siebie drobne raczki, zupełnie jak gdyby chciało pochwycić coś zupełnie
nieuchwytnego.
Kobieta
przyglądała się temu z zaciekawieniem i delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Twoja mama
musi być szczęśliwa, ze ma takiego synka... - powiedziała cicho do siebie.
Słowa
jej usłyszała przechodząca obok pielęgniarka.
- Mówi pani
o tym czarnowłosym chłopczyku? Niestety, kobieta, która go urodziła opuściła go
niemal od razu po porodzie. - oznajmiła stając obok i wpatrując się w kruche,
niemal eteryczne dzieciatka znajdujące się za szyba oddziału. Można było
odnieść wrażenie, ze pomieszczenie to jest ich jedyna ochrona, przed światem
zewnętrznym, na który zostały zesłane.
- Dlaczego?
- Nie
odzywała się do nikogo ani słowem. Po prostu w milczeniu trzymała go w
ramionach, a kiedy usnął, zniknęła. Może nie miała warunków, żeby go wychować?
A może po prostu nie była przygotowana na macierzyństwo? Kto to wie?.. -
wzruszyła ramionami. - A pani...?
- Frigga,
Frigga Odinson. - odparła blondwłosa kobieta. Na jej twarzy nadal widniał
uśmiech, lecz wyraźnie posmutniała. - Przyszłam spojrzeć na swojego synka, ale
coś mi mówi, że nie opuszczę szpitala tylko z nim.
I tak też
się stało. Słowa pielęgniarki, pozornie nic nieznaczące, stały się punktem
zwrotnym w życiu czarnowłosego chłopczyka. Dostał szanse od losu ponownie
otrzymując matkę i nowa rodzinę.
Odinsonowie
należeli do ludzi zamożnych. Zamieszkiwali jedna z najbogatszych londyńskich
dzielnic. Frigga przez pewien czas zajmowała się urządzaniem wnętrz, dla
wybrednych, znudzonych i przy okazji zaopatrzonych w spory budżet londyńczyków.
Odyn dla
odmiany prowadził stworzone przez siebie imperium- znaną w całej Wielkiej
Brytanii gazetę The Asgardian. Ludzie z branży nazywali go często jednookim
ojcem chrzestnym, gdyż nosił przepaskę na prawym oku, które rzekomo stracił
podczas wojny.
Wiedział, na
kogo postawić, komu pomoc w rozwinięciu kariery i czyja świeczkę sławy
ewentualnie przygasić. Konkurencja wolała mieć w nim sojusznika, niżeli wroga,
dlatego też powodziło mu się nadzwyczaj dobrze.
Pani Odinson
poświęcała się dwójce swych potomnych całym sercem. Pielęgnowała ich i
wychowywała najlepiej jak tylko potrafiła. Mąż zazwyczaj nie wtrącał się w
metody wychowawcze, jakie stosowała Frigga. A jeśli już mu się to zdarzało, to
kary, jakie wymierzał były nieproporcjonalne do występków popełnionych przez
synów. Jedynym problemem był fakt, iż Odyn nie potrafił do końca zaakceptować
Lokiego - bo tak właśnie nazwany został zielonooki chłopiec. Bez względu na
wszystko, Thor zawsze zajmował nadrzędne miejsce w sercu swego ojca.
Zarezerwowane jedynie dla prawdziwego syna.
Na
osiągniecia przybranego potomka Odyn często reagował wymuszonym przez żonę
entuzjazmem. Frigga prosiła go, by nie faworyzował jedynie ich prawdziwego
syna. To, ze drugi został im zesłany przez los, nie powinno czynić go gorszym.
Chciała, by czuł się tak samo kochany. Było to jednak jedno z tych życzeń,
którego Odyn nie mógł spełnić. Loki nigdy nie usłyszał z ust ojca, tak bardzo
wyczekiwanych przez siebie słów. Pragnął, by był z niego tak samo dumny, jak z
brata.
Z pewnością
stało się to pośrednią, jeśli nie bezpośrednią przyczyną, przez którą relacje
miedzy braćmi, nie należały do łatwych. Loki zmuszony był żyć w ciągłym cieniu
brata, co powodowało wieczne konflikty i wrzaski niezadowolenia po obu stronach
barykady. Chłopcy nie potrafili znaleźć wspólnego języka porozumienia. Chociaż
zdarzały się krótkie chwile, kiedy zapominali o tym, jak bardzo się od siebie
różnią. Obaj, bowiem uwielbiali słuchać opowieści snutych przez matkę.
Siedzieli wtedy przy kominku, opatuleni tym samym kocykiem, wsłuchując się w
uspokajający glos Friggi.
Lecz nic z
reguły nie trwa wiecznie.
Czas mijał,
a bracia dorastali rozwijając swoje zainteresowania i poszerzając wiedze. Thor,
nigdy nie wykazywał zbytniego entuzjazmu, co do przedmiotów zarówno humanistycznych,
jak i ścisłych oraz szkoły, jako instytucji mającej przygotować młodych ludzi,
do bycia wartościowymi członkami społeczeństwa. Zajęcia wychowania fizycznego,
były jedyną rzeczą, która potrafiła zaabsorbować go na dłużej niż pięć minut.
Uwielbiał ruch w każdej postaci. Maratony, pchniecie kula, rzut oszczepem - to
było jego życie. Uznaniem Odinsona cieszyły się również wszelkie dodatkowe
zajęcia sportowe, tak wiec uczęszczał na karate, boks i taekwondo.
W
późniejszym czasie prym w jego młodzieńczym życiu zaczęły wieść imprezy i
kumple, co miało swoje odbicie w wynikach, jakie osiągał, a nie należały one do
zbyt wysokich. Wystarczały, by bez problemu przeszedł z jednej klasy do
drugiej. Należy również bezwzględnie napomnieć, ze młody Odinson wybrał się na
studia jedynie z powodu stypendium sportowego, jakie przysługiwało mu za
zdobyte sięgnięcia. I oczywiście, by spełnić, i tak niewygórowane wymagania,
które stawiał przed nim Odyn.
Loki był
całkowitym przeciwieństwem Thora. Odkąd nauczył się czytać, otaczał się
stertami książek, które nagminnie pochłaniał. Zdarzało się, że zarywał noce, by
dokończyć absorbująca lekturę, za co otrzymywał reprymendy od matki, kiedy
zasypiał z twarzą na swoim śniadaniu. Nauka sprawiała mu prawdziwa radość.
Jeśli natrafiał na coś, co przysparzało mu problem, siedział uparcie nad
podręcznikiem analizując wszystko do póty, do póki tego nie zrozumiał. Uparcie,
niczym alpinista starający się zdobyć Mount Everest, na wszelkie możliwe
sposoby, próbował wybić się z cienia idealnego, w oczach Odyna, brata. Osiągał
nieprzeciętne wyniki w nauce, wygrywał konkursy i występował w przedstawieniach
teatralnych, mając nadzieje, ze uda mu się w końcu zaistnieć i zyskać uznanie w
oczach surowego ojca.
Zamiast na
zakrapianych alkoholem imprezach, jak to robił Thor, skupiał się na tym, co
mogło zagwarantować mu przyszłość. Dzięki swojemu samozaparciu ukończył liceum
z wyróżnieniem, co zapewniło mu stypendium na Oksfordzie. Równie dobrze, mógł
wybrać się do najlepszej ze szkół teatralnych w Wielkiej Brytanii, wolał jednak
studiować kierunek zgodny ze swoimi zainteresowaniami - literaturę angielska.
Od zawsze
uwielbiał sztuki napisane przez Szekspira. Może to z powodu prawdziwości
bohaterów przez niego wykreowanych? A może intryg, jakie przewijały się na
stronicach jego dziel? Loki nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć. Sam lubił
czasami usiąść w zaciszu swojego pokoju z kartka przed nosem i długopisem w
dłoni. Nigdy jednak nie zdobył się na odwagę, by pokazać światu zapisane przez
siebie zeszyty, które chował w odmętach biurkowej szuflady.
O tym, że
jest adoptowany dowiedział się znacznie później. Gdy oboje z Thorem zakończyli
beztroskie, studenckie życie i wkroczyli w, jak się miało później okazać,
brutalną dorosłość. Ojciec postanowił przekazać jednemu z nich swoje imperium.
Loki przez cały ten czas myślał, ze Odyn powierzy je właśnie jemu.
Odpowiedzialnemu i mądremu synowi, który będzie wiedział, jak je poprowadzić.
Nie miał
nawet pojęcia, jak bardzo się mylił.
Wbrew
wszelkim założeniom, majątek Odinsonów został oddany w ręce niewłaściwej,
zdaniem Lokiego, osoby. Thor nie posiadał wystarczających umiejętności, by
zarządzać Asgardianem. Nie był oczytany, i właściwie nie interesował się
niczym, co proponowały dzisiejsze gazety. Drugi syn wydawać się mógł znacznie
lepszym wyborem, Odyn jednak nie wziął go choćby pod uwagę.
Zastanawiasz
się pewnie drogi czytelniku, co zatem przysługiwało Lokiemu? Otóż całe pięć
tysięcy funtów w gotowce i słowa "Wierze, że kiedyś uda Ci się coś
osiągnąć".
Czarnowłosy
nie potrafił pogodzić się z takim upokorzeniem. Podczas kłótni, kiedy to starał
się wywalczyć to, na co pracował przez dotychczasowe życie, usłyszał od Odyna,
że ten nie jest, nigdy nie był, i nie będzie jego synem. Padło również
nazwisko, które w późniejszym czasie przyjął, jako własne.
Nie umiał
jedynie zrozumieć, dlaczego Frigga nie powiedziała mu prawdy. Jedyna osoba,
która go rozumiała, i której ufał, zataiła przed nim tak ważna informacje.
Chciała go ochronić? Prawdopodobnie. Matki często podejmują trudne decyzje, dla
dobra swych dzieci, lecz miał przecież prawo wiedzieć, kim tak naprawdę jest.
Czuł się
zraniony.
Przez długi
czas nie odzywał się do nikogo. Nie odbierał telefonów, nie odpowiadał na
listy, ani maile. Wyprowadził się na przedmieścia Londynu, z cichą nadziejaą
uporządkowania sobie życia na nowo.
Bez niczyjej
pomocy.
Wynajął
niewielkie, lecz przytulne mieszkanie w ceglanym bloku na South End, które
stało się jego nowym domem. Na początku, ciężko było mu znaleźć jakąkolwiek
pracę. Wytrwale przeglądał setki gazet, szukając czegoś odpowiedniego dla
siebie. Chodził na rozmowy o pracę. Starał się przekonać pracodawców, że jest
właściwą osobą, i że to właśnie jego szukają. Ostatecznie wszyscy udawali
zachwyt i odsyłali go ze słowami: „Zadzwonimy do Pana”.
A jak
powszechnie wiadomo rozmowy kwalifikacyjne nie wyżywią ani nie opłacą czynszu,
tak więc, nasz Loki był w międzyczasie barmanem, sprzedawca w sklepie z
antykami i bibliotekarzem, a czasem zdarzało mu się grywać pomniejsze role w
pobliskim teatrze. Jednak nawet to ostatnie nie sprawiało mu już przyjemności.
Ostatecznie
poprzestał z tym wszystkim, kiedy znalazł w końcu pełen etat w jednej z
konkurencyjnych gazet na rynku, która zaciekle rywalizowała z The Asgardian.
Wtedy również w życiu Lokiego, miała miejsce komplikacja, a ścisłej ujmując to
trzy.
Po ciężkim
dniu w biurze, narzekaniach szefa, jakie to jego artykuły nie są be, i fe,
wrócił do domu i klnąc pod nosem powędrował wprost do lóżka. Lecz niedane mu
było zaznać tego słodkiego stanu, jakim był sen.
Niedługo po
północy, usłyszał zawodzenie pod drzwiami swojego mieszkania. Miał wrażenie,
jakby stado nieznośnych przedszkolaków pozbawione zostało w jednej chwili
wszystkich swoich zabawek. Nie minął się całkiem z prawda, gdyż, kiedy otworzył
drzwi, jego oczom ukazał się wózek. Pod pomiętym kocykiem leżały trzy, niewielkie
istotki, które, jak zdarzył zauważyć Laufeyson, były źródłem nadmiernych
decybeli.
Wyszedł z
mieszkania i rozejrzał się na korytarzu w poszukiwaniu matki tegoż niezwykłego
trio. Lecz jedyne, co znalazł to karteczka, która zdążyła paść ofiara jednego z
niemowlaków. Z niesmakiem odebrał ośliniony skrawek papieru małemu potworkowi i
począł wodzić wzrokiem po spisanych w pospiechu literach.
„Do tego, do
którego trafią moje najdroższe dzieci,
Wiedz, że
nie porzucam ich z braku miłości. Jest to jedna z tych decyzji, które musi
podjąć bezradna matka, by zapewnić swoim pociechom znacznie lepszy byt, niźli
przy jej własnym boku. Nie oceniaj mnie i nie potępiaj. Gdyby tylko było to
możliwe, to nigdy nie posunęłabym się do tego czynu. Nie ma gorszej rzeczy dla
matki, niż rozłąka z dziećmi, które przez dziewięć miesięcy nosiła pod własnym
sercem. Pewnie nigdy więcej nie będzie mi dane ich zobaczyć. Nie usłyszę
pierwszych, wypowiedzianych przez nie słów. Nie ujrzę ich pierwszych
nieporadnych kroków. Nie będzie mnie przy wszystkich tych ważnych rzeczach,
przy których powinna być matka. Wiem to, i pomimo rozdzierającego moje serce
bólu, czuję, że postępuję słusznie. Nie wiem, kim jesteś. Nie wiem nawet, czy
przeczytasz tych kilku słów. Nie śmiałabym nikogo prosić, by wziął na siebie
brzemię, jakim jest rodzicielstwo. Zatem jeśli nie możesz im pomóc, to proszę,
przekaż je w dobre ręce. Komuś, kto będzie w stanie pokochać je całym sercem i
zapewnić godny byt.
Pani X”
Loki
spoglądał to na trzymaną w rękach kartkę, to na niemowlaki, które w dalszym
ciągu zakłócały nocną ciszę manifestując swoje niezadowolenie.
Słowa
spisane przez Panią X dały mu w pewnym sensie do myślenia i sprawiły, że jego
zimne dotychczas serce, nie mogło pozostać niewzruszone. W prawdzie nie miał
zielonego pojęcia, jak zajmować się dziećmi, ale z drugiej strony nie mógł
przecież zostawić ich na korytarzu. Nie zamierzał ich też przygarnąć. Chciał im
tylko pomóc. Do czasu znalezienia im odpowiedniej rodziny, oczywiście.
Z wahaniem
złapał za rączki starego wózka i wciągnął go do mieszkania. Pozwolił tym samym,
by trzy małe potworki, którym chciał okazać odrobinę serca, wywróciły jego
dotychczasowe życie do góry nogami.