piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 5: „Dobre chęci to niekwestionowana zaleta, niekiedy jednak także źródło kłopotów...”

Przyznaję, rozdział miał się pojawić w weekend, dwa tygodnie temu, ale moja współpraca z weną nie należała do najprostszych - dlatego właśnie wszystko odwlekło się w czasie. Po za tym, nie chciałam skazywać was na czytanie czegoś, czego sama bym nie przeczytała. Akcja zacznie się powoli ruszać z miejsca, jednak na razie jest jeszcze na etapie żółwia dziarsko maszerującego przez linię startu (może za bardzo skupiam się na bzdetach i detalach?). W dodatku ten miesiąc będzie należał do pracowitych - tak, napiszę to raz jeszcze, czeka mnie poprawkowa matura z matematyki. Ale, że postawiłam sobie za cel wynagrodzenie wam tych długich okresów oczekiwania, rozdział szósty chcę oddać w wasze łapki jeszcze do końca tego miesiąca. A co do następnych, to co sądzicie o tym, żeby pojawiały się krótsze rozdziały, ale częsciej? Ja miała bym czyste sumienie, wena byłaby nieco odciążona, a wy mielbyście co czytać *słyszy niezadowolone głosy widowni* Dobrze, nie przynudzam już. Czekam na wasze opinie i mam nadzieję, że nie obrzucicie mnie tak od razu pomidorami za brak tego, co się tutaj nie znalazło :)

PS. W najbliższym czasie pojawi się zakładka "Bohaterowie" :) 

***
Pomieszczenie socjalne mieściło się na drugim piętrze budynku, tuż obok działu reklamowego. Było spore. Białe ściany w połączeniu z płytkami podłogowymi w tym samym kolorze przywodziły na myśl raczej sterylną sale operacyjną, a nie miejsce, w którym, podczas przerwy, można było zjeść rogalika i zapić go gorąca kawą. Jasne dębowe szafki z marmurowym blatem zajmowały prawą stronę. Tam tez wciśnięto średniej klasy lodówkę, ekspres do kawy i elektryczny, stalowy czajnik. Z lewej natomiast stało pięć kwadratowych, solidnie wykonanych stolików wraz z krzesłami, które stanowiły azyl dla udręczonych i niewyspanych stażystów. Większość z nich przysiadywała tu ze swoimi laptopami poświęcając przerwę na dokończenie artykułu i namiętnie stukała w klawisze. Inni przychodzili po prostu, by napić się kawy, lub porozmawiać z kolegami. Jednak najgwarniej  robiło się podczas przerwy obiadowej, kiedy zjawiali się redaktorzy i ludzie odpowiedzialni za poszczególne działy w gazecie. Ich konwersacje dotyczyły zazwyczaj pracy więc stanowiły świetne źródło informacji – o czym Laufeyson przekonał się niejednokrotnie.
Lecz zamiast, tak jak zwykle, zastać tam kilku desperatów, Lokiego przywitała pustka. Jedynymi odgłosami były jego kroki, miarowe tykanie zegara powieszonego tuż nad wejściem, oraz leniwie kapiąca z kranu woda, której najwyraźniej ktoś w pośpiechu nie zakręcił. Właściwie nie zdziwiło go to specjalnie. Już od jakiegoś czasu w redakcji panował chaos, a terminy goniły kolejne terminy pogrążając tym samym tych mniej odpornych na stres.
Loki wyjął czarny kubek, wsypał do niego zieloną herbatę, włączył czajnik z woda, po czym usiadł przy jednym z pustych stolików czekając aż się zagotuje.
Ten dzień ciągnął się niemiłosiernie.
Zaraz po tym, jak umyślnie wypowiedział kolejną wojnę Harn, by pozbyć się jej choć na chwilę ze swoich oczu, do gabinetu wpadł Blake. W rękach trzymał niebieską, tekturową teczkę z artykułem. Uśmiechając się położył ją na biurku czarnowłosego, nie wiedząc, że pogrąża się z każdym kolejnym wypowiedzianym przez siebie słowem. Zamiast poprosić,  zażądał, by Laufeyson przeczytał jego wypociny. Co więcej, jak gdyby nigdy nic chłopak rozsiadł się w skórzanym fotelu naprzeciwko oczekując opinii ze strony swojego mentora.
Loki nie miał zamiaru tolerować takiego zachowania.  Nie podnosząc wzroku znad monitora, chwycił teczkę, po czym wrzucił ją tam, gdzie było jej miejsce - prosto do stojącego obok kosza na śmieci. Reakcja Blake była natychmiastowa. Ze zdziwieniem i widocznym oburzeniem poderwał się z miejsca, niczym spłoszony wystrzałem z broni jeleń. Ten wypierdek nie miał pojęcia gdzie jego miejsce, więc Laufeyson, jak przystało na porządnego nauczyciela, dosadnie uświadomił go w tej kwestii i wytłumaczył jak trafić do drzwi.
Włącznik czajnika odskoczył, a woda powoli przestawała bulgotać.
– No proszę! – w pomieszczeniu rozległ się dobrze znany Lokiemu głos. – Podziwiam, że znalazłeś czas na przerwę, panie Laufeyson.
Kobieta o rudych włosach ściętych w bombkę uśmiechnęła się do niego. Widząc Lokiego weszła do pomieszczenia i podeszła do niego sprężystym krokiem, stukając przy tym niskimi obcasami. Nie dało się ukryć, iż była wysoka. Na pociągłej twarzy widniało sporo piegów, z czego jednak kobieta wydawała się być dumna. Ściągnęła szary żakiecik i przewiesiła go przez krzesło dosiadając się do czarnowłosego.
 – Herbata? – Spojrzała ze zdziwieniem na kubek. – Przecież zawsze pijasz kawę, w dodatku tylko i wyłącznie czarną. To musi być jakiś znak.
– Daj spokój Suzette – mruknął w odpowiedzi. Nie miał humoru na przekomarzanie się. A kobieta siedząca przed nim była najbardziej rozmowną osobą w całym budynku. Mniej więcej właśnie z tego powodu zajmowała zaszczytne stanowisko sekretarza redakcji. Z początku pracowała sama, ale kiedy przedsięwzięcie zaczęło się rozrastać, poprosiła o przydział kilkuosobowej grupy do pomocy nad koordynowaniem wszystkiego. Nie zmieniało to faktu, że to właśnie Specter była sercem The JotunTime. To do niej napływały wszystkie artykuły, dlatego bezwzględnie dbała o terminowość każdego z pracowników. Skrupulatnie sprawdzała układ graficzny materiałów i reklam na poszczególnych stronach, doglądała też pracy wynajętego studia graficznego, niekiedy zlecając im poprawki.
Można powiedzieć, że była jedną z tych nielicznych osób, które znajdowały się na odpowiednim miejscu.       
– Robin podrzucił mi wszystkie twoje recenzje Batmanie, więc podejrzewam, że masz już wolne, a nadal, z niezrozumiałego dla mnie powodu, tkwisz właśnie tu pijąc zieloną herbatę. – Suzette podparła głowę obiema rękoma i przymrużyła oczy. – Tylko mi nie mów, że Gotham City cię potrzebuje.
Loki przewrócił oczami popijając gorącą jeszcze herbatę.
Cały wsypany do kubka susz już dawno opadł na dno, uwalniając tym samym orientalną kompozycję aromatów. Godny podziwu i chwili zastanowienia był delikatny, jaśminowy posmak, jaki pozostawał w ustach. Musiał przyznać, że choć nie przepadał zbytnio za takimi napojami, to ten był całkiem dobry.
– Czyli jednak nie potrzebuje. –  Zignorowana Specter podniosła się z krzesła i przeciągnęła leniwie. –  A chciałam z tobą porozmawiać na bardzo ważny temat – mruknęła, jak gdyby od niechcenia, kładąc wyraźny nacisk na dwa ostatnie, wypowiedziane przez siebie słowa.
Laufeyson natychmiast się ożywił. Odstawił kubek na stolik i z zainteresowaniem spojrzał na rudowłosą.
– No proszę, jak łatwo można zdobyć twoją uwagę. – Z powrotem usiadła na miejsce i nachyliła się ku niemu. – Mam niezbyt ciekawe wieści, ale daj mi słowo harcerza, że nikomu nie piśniesz ani słowa. Bo w tym budynku są tylko dwie osoby, które o tym wiedzą, a nie byłoby wesoło, gdyby ta druga odkryła twoje źródło.
–  Wiesz, że nie mogę niczego obiecać. –  Uśmiechnął się zawadiacko wzruszając ramionami. –  Ale możemy uznać, że usłyszałem to wszystko zupełnie przypadkiem.              
Suzette machnęła ze zrezygnowaniem ręką. Znała i ufała Lokiemu na tyle, by uprzejmie informować go o wszelkich wprowadzanych zmianach, których przeciętny redaktor nie był świadom.
– Więc, sprawy z gazetą nie mają się najlepiej – zaczęła ściszając głos na tyle, by nikt niepowołany nie mógł usłyszeć o czym mówi. – Od ponad pół roku sprzedaje się znacznie mniej egzemplarzy niż w latach poprzednich, a The Asgardian bezczelnie zgarnia naszych czytelników. Słyszałam, że planowane są cięcia w pensjach, a ponoć ma być jeszcze gorzej, bo wydawca zaczyna mieć wątpliwości co do naszej wypłacalności…
–  Przecież The Asgardian też był stratni ostatnimi czasy –  stwierdził Laufeyson.
–  Niby tak, ale wiesz, że oni zawsze sobie jakoś radzą. Nie dysponujemy takimi samymi funduszami, a na czarną godzinę zostaje nie więcej, niż to co każdy z nas chowa w pustej puszce po kawie.
Lokiego denerwowało to, że za każdym razem, kiedy Thor miał problemy – a nie było to niczym niezwykły, bo nigdy nie nadawał się do zarządzania gazetą – z pomocą przychodził mu Odyn. Nie ważne, o co chodziło, zawsze wyciągał go z ruchomych piasków, w które ten bezmyślnie właził.
– Dobrze – Czarnowłosy pomasował pulsującą od wściekłości skroń. – Czy zarząd gazety, wydawca i sam redaktor naczelny myśli nad zmianą profilu? – Na problemy i duży spadek sprzedaży czasem było to jedyne wyjście. Choć niczego tak naprawdę nie gwarantowało.
Specter pokręciła głową.
– Nic takiego, co prawda, nie słyszałam, ale zanosząc zatwierdzony numer gazety do biura Byrona, przerwałam mu całkiem niechcący rozmowę. I powiem jedno, nie wyglądał na zadowolonego. Mam wrażenie, że zaczyna go to wszystko powoli przerastać…          
– Cholera. Mam na utrzymaniu trójkę dzieci, a im wszystkim zachciało się nagle zmian – burknął wstając od stolika, niemal wrzucając kubek z niedopitą herbatą do zlewu. – Planuje jakieś zebranie w najbliższym czasie?
–  Wstępnie na przyszły czwartek. W każdym razie mam powiadomić wszystkich nie wcześniej niż we wtorek. Podejrzewam, że do tego czasu znajdzie jakieś wyjście…
–  Jakieś – powtórzył Laufeyson z ironią w głosie. –  Decyzje podejmowane w takich momentach zawsze są złe. A już na pewno nie wychodzą na dobre.


Po rozmowie z Suzette, Loki wybrał się z wizytą na trzecie piętro do Byrona Ernsta – redaktora naczelnego The JotunTime. Drzwi do jego biura były całkowicie przeszklone, a na wysokości oczu znajdował się dobrze widoczny, biały napis informujący o zajmowanym przez niego stanowisku.
Nie zaważając na dwóch siedzących naprzeciwko niego redaktorów, Laufeyson wszedł do środka, nie kryjąc swojego oburzenia. Byron, widząc ten nadciągający huragan, wyprosił swoich rozmówców, by nie robić sobie świadków całego zajścia, jakie miało za chwilę nastąpić.
– Czemu ich wygoniłeś? Mają prawo wiedzieć, co dzieje się w redakcji.
– A co takiego się dzieje, jeśli można wiedzieć? – spytał Ernst, jak gdyby nigdy nic. Przebijająca się z pomiędzy wypłowiałych, brązowych włosów, siwizna zdradzała, że sporo już w życiu przeszedł. – Ktoś kogoś zabił, że tak bez zapytania wchodzisz do mojego biura? – Na poważnej, choć wciąż jeszcze przystojnej twarzy pojawiło się niezadowolenie. Nie znosił kiedy ktoś mu przerywał w półsłowie.
– Nie udawaj głupiego, Byron. – Loki zamiast usiąść, podszedł bliżej biurka, przy którym rezydował. – Gazeta przeżywa spadek sprzedaży, z resztą nie pierwszy i nie ostatni raz, a wy już planujecie jak załatwić cichcem całą sprawę. Ładnie to tak?
Ernst westchnął ciężko.
– Wiem, jak to wygląda – zaczął splatając nerwowo dłonie na blacie. – Ale wierz mi, że nie mamy innego wyjścia. Stoimy przyparci do muru, a wydawca jest gotów do odcięcia nas od funduszy.
– Naprawdę uważasz, że zmiana profilu coś da? Myślisz, że ludzie chętniej sięgną po coś, czego nie znają, niż po coś co istnieje na rynku od kilku lat?
–  Tu nie chodzi o to, co ja myślę. –  Ernst odchylił się na obrotowym krześle. – Tu chodzi o to, czego oczekuje od nas wydawca. Rozumiesz?
–  Nie bardzo –  odparł bez przekonania czarnowłosy. –  Wydaje mi się, że komuś po prostu przestało zależeć na tej gazecie, więc znalazł kiepski pretekst, żeby się jej pozbyć. Tobie też w sumie byłoby to na rękę, prawda?
Byron wstał od biurka i podszedł do okna, za którym zaczął padać deszcz. Pojedyncze krople bębniły natrętnie o szybę i spływając, tworzyły na nich podłużne smugi.
– Poświęciłem piętnaście lat swojego życia dla tej gazety, a ty śmiesz mi mówić, że jej upadek byłby mi na rękę? Nie widzisz, że staram się nas wszystkich uratować?
– Jeżeli naprawdę ci na niej zależy, to będziesz ostatnią osoba, która zgodzi się na jakiekolwiek zmiany.


Po południu pogoda uległa pogorszeniu. Deszcz ciął w najlepsze uprzykrzając życie nie tylko szarym przechodniom, którzy skrzętnie starali się ukryć pod parasolkami, ale również zaskoczonym rowerzystom. Niebo przybrało złowrogi, granatowy kolor zwiastując burzę, a zielone liście na pobliskich drzewach szeleściły targane porywistym wiatrem. Wychodząc z budynku redakcji, Loki podbiegł do samochodu otwierając centralny zamek pilotem. Kiedy znalazł się w środku przymknął oczy, oparł ręce na kierownicy i przez chwilę trwał w bezruchu analizując całą rozmowę.
Może i nie słusznie zaatakował Ernsta, mówiąc, że cała ta sytuacja byłaby mu na rękę, ale nie można było do niego dotrzeć w inny sposób. Od kilku lat, powoli, ale sukcesywnie wycofywał się z życia gazety zrzucając część obowiązków na barki Specter. Ograniczył tym samym swoją rolę do pisania wstępniaków, nawiązywania kontaktów i reprezentowania The JotunTime na różnego rodzaju imprezach promocyjnych. Większość redaktorów sądziła, że to wypalenie zawodowe. Nie dało się ukryć, że brakowało mu pomysłów, a fakt, że gazeta znalazła się na drugim miejscu w rankingu najchętniej kupowanych, wywierał na nim ogromną presję. W dzisiejszych czasach ciężko wymyślić coś oryginalnego, co zyskałoby aprobatę wydawcy, to prawda. Nie mniej jednak, Laufeyson nie potrafił usprawiedliwić opłakanych w skutkach decyzji, jakie Byron podejmował. Może rzeczywiście Ernst powinien przejść na emeryturę i zrobić miejsce dla kogoś młodszego i bardziej kreatywnego…
Z zamyślenia wyrwało go zdecydowanie pukanie o szybę, dochodzące z lewej strony. Suzette trzymała nad głową czarną aktówkę bezskutecznie starając się uchronić przed deszczem i uśmiechała się do niego błagalnie z zewnątrz.
Loki pokręcił głową, ale wpuścił kobietę do środka.
– Wiesz co Suzette? Nadal nie mogę zrozumieć dlaczego nie sprawisz sobie własnego wehikułu. – Spojrzał na nią z pytająco uniesioną brwią. – Zarabiasz więcej ode mnie; mógłbym nawet rzec, że z lekką ręką mogłabyś sobie pozwolić na Hummera, który z resztą doskonale by do ciebie pasował. A i tak, kiedy pogoda zawodzi, wciskasz się do mojego samochodu.
– Powinieneś się cieszyć – stwierdziła wygładzając płową spódniczkę. – Nie co dzień ma się okazję podróżować z taką pięknością jak ja. – mówiąc to na jej twarzy pojawił się zadziorny uśmiech. – Z resztą, po co wydawać pieniądze na coś, co pożera ich jeszcze więcej?
– O! Całkiem mądre pytanie, na które mam równie mądra odpowiedź. – Laufeyson przekręcił kluczyk w stacyjce, a silnik zamruczał donośnie. – Po to inwestuje się w samochód, ażeby założyć licznik i kasować ludzi za każdą podwózkę. To jest istna żyła złota.
Specter zaśmiała się cicho, by po chwili uderzyć czarnowłosego w ramię, rozumiejąc, że ta aluzja dotyczy również jej. 
  

Mieszkanie Suzette mieściło się tuż przy Vallance Road, w wiktoriańskim budynku wzniesionym z szarego kamienia. Każde okno posiadało własne niepowtarzalne zdobienia, które nadgryzione zostały zębem czasu. W połączeniu z  sąsiedztwem nowoczesnego budownictwa i typowo Londyńską pogodą, sprawiał wrażenie wciąż zamieszkanego przez damy w wytrawnych sukniach i dżentelmenów gotowych rzucić białą rękawiczką, by wyzwać się na pojedynek.
– I jak ja się panu odwdzięczę, Panie Laufeyson? – głos Specter przybrał żartobliwy ton. – Może powinnam zaprosić pana na filiżankę popołudniowej herbaty?
– Lepiej. – Nachylił się do niej na tyle, na ile pozwalały mu zapięte pasy. Kobieta omylnie rozumiejąc intencje Lokiego zarumieniła się niczym dojrzały pomidor i przylgnęła plecami do zamkniętych drzwi samochodu. Widząc to, na ustach czarnowłosego pojawił się szeroki uśmiech, który rozładował napięcie. – Po prostu przekaż Ernstowi przeprosiny. Powiedz, że trochę przesadziłem i będziemy kwita.
– Rzeczywiście…– burknęła zawstydzona chowając się za aktówką. – Trochę przesadziłeś.
Laufeyson odsunął się od Specter opuszczając jej naruszoną przestrzeń prywatną.
–  Chciałem mieć pewność, że wszystko usłyszałaś –  odparł niewinnie bez wyrzutów sumienia, na co Suzette przewróciła oczami i wychodząc, grzecznie trzasnęła za sobą drzwiami.